Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Friday 11 September 2015

Leworecznosci, psy i otluszczone rozkicane sarenki...

Otoz, szukajac pewnej super waznej funkcji  SQLowej, ktora sobie wkopiowalam kilka mieisecy temu do pustego maila i zapisalam w roboczych, trafilam na fragment maila opisujacego kilka epizodow sprzed 2 lat.
No z malym haczykiem.
Polecialam do Ojczyzny na kolejny pseudo-urlop. Goraco bylo wiec byl to najprawdopodobniej moj okolo-Lipcowy pseudo-urlop. Albo czerwcowy

Moje wszystkie urlopy w Ojczyznie sa pseudo albowiem wracam z nich bardziej zryta i zestresowana niz wyjezdzam, pelna dodatkowo niesmaku po roznych rzeczach kompletnie nieurlopowych, ktore trzeba bylo zrobic - czasem prowadzic batalie z biurem haraczu powszechnego (czyt. Urzad Skarbowy), czasem z ajentami haraczu dobrowolnego (czytaj notariuszami), czasem przymusowych sesji terapeutycznych w warsztatach samochodowych (w jednym w lokalnym sklepie przy warsztacie  mieli taka wielka skorzana sofe...)) .

W dniu mojego przyjazdu, w sobote, przyjechalismy do mnie z Faderem i jego bratem.
Po wstepnym rozpakowaniu mnie (w sensie, ze ja wyjelam zapasy dzemow francuskich dla Fadera, zeby sie nie potlukly i zeby je sobie zabral) pozywialismy sie wszyscy w kuchni (jeszcze wtedy w Mojej kuchni), gdy zadzwonil dzwonek do mieszkania.
Pierwsza mysl moja byla, ze parkujac pod wlasnym oknem zablokowalam ktoregos z sasiadow, wiec zlapalam klucze od auta, zeby od razu przeprosisc i sie przeparkowac, otwieram drzwi...,
a tam 2 dziewczynki - wiek moze pomiedzy 6, a 8 lat.
Przelykam zatem w napredce kawalek kanapki, za mna pedzi do drzwi Fader, rowniez przezuwajacy, z potencjalna odsiecza tak na wszelki wypadek, gdyby trzeba sie bylo na przyklad z kims bic.
"Slucham?" lekko zduszonym glosem, prawie prychajac pozywieniem, pytam ja.
"Prosze pani czy moge psa?" rzecze do mnie dziewcze.
Takiej abstrakcji kompletnie sie nie spodziewajac, zdebialam na poczekaniu i odparlam mechanicznie i nawet dosc pytajaco:
"Ale tu nie ma psa...?"
"A Weronika powiedziala, ze ma psa!" odparla rezolutnie panienka, nie zrazona zupelnie moim brakiem wspolpracy.
"Ale Weroniki tez tu nie ma" odparlam, nadal zaskoczona poteznie ja i dodalam juz nieco trzezwiej "i nie bylo".
Zapadla chwila ciszy, moj Fader uporawszy sie z pozuwieniem (mialo byc przezuwanym pozywieniem) potwierdzil moje zeznania co do braku Weroniki i jej potencjalnego psa.
Nie do konca przekonane i pogodzone z rzeczywistoscia dziewczynki odeszly mowiac 'Przepraszamdowidzenia', a ja, juz zamykajac drzwi, dostalam niepedagogicznego i nieopanowanego ataku smiechu uswiadamiajac sobie abstrakcyjnosc tej rozmowy.

Sprawa miala ciag dalszy, bo w sobote odjazdowa dzwonek do domofonu oderwal nas chyba od mojego pakowania, a moze robienia posilku przed wyjazdowego. Ja, widzac na wyswietlaczu, ze to dzieciaki, zignorowalam go (ten dzwonek), ale Fader sie poczul oburzony takimi "zarcikami" i na drugi dzwonek wyskoczyl na klatke jak przyczajony tygrys i zapytal (dosc gromko) dzieci stojace na dole za drzwiami z domofonem czego potrzebuja i dlaczego dzwonia.
Nie uslyszalam ich odpowiedzi, ale Fader przekazal, ze szukaly "Weroniki" i ze odpowiedzial im, ze on nie zna zadnej Weroniki i ze taka tu nie mieszka, na co ja natychmiast zasugerowalam, ze powinien jeszcze powiedziec "Ale slyszalem ze ma psa".

Bo o tym jak straszylam jakies mniej lub bardziej lokalne dzieci na tarasie pojawiajac im sie z nienacka w oknie jak usilowaly przelezc na moj kawalek tarasu przez ogrodzenie nie bede opowiadac, w porownania z  z legendarna Weronika i jej rownie legendarnym psem, zupelnie nie jest sensacyjne.
Chociaz jedna z dziewczynek siedzaca juz okrakiem na "moim" ogrodzeniu na moj widok sarnim wrecz skokiem znalazla sie blyskawicznie 10 metrow i 2 ogrodzenia dalej. Ma sie ten power... (nie, nie bede rozwazac opcji, ze przerazil ja widok mojej twarzy. Stanowczo nie bede.)
Dodam, ze ogrodzenia o ktorych mowie maja wyskosoc jakichs 60 cm i sa na podmurowkach ktore ulatwijaja wspinaczki.

Jak to po urlopie, nawet takim pseudo przyszedl czas powrotu do domu.

Przy wysiadaniu z samolotu, juz na Wyspie, przodem puscil mnie taki bardzo 'niczegowaty' facet, w adekwatnym wieku, ktory sie do mnie bardzo milo usmiechnal. Zeby nie bylo, nie w glowie mi podrywy samolotowe i nie biore za podrywacza kazdego milo usmiechajacego sie faceta, ale jednak plec robi swoje i zaslinilam sie nieco (mentalnie) na jego widok, po czym postanowilam, ze bede mknac przed nim jako ta sarenka, otluszczona bo otluszczona ale przynajmniej zwinna i rozbrykana, skoro nie wiotka...

Plecak mialam mocno ciezki, bo nadziany dobrem wszelakim wiezionym do pracy np piszyngerem krakowski, pudlem toffefee, czy jak to sie pisze (nie chce mi sie teraz sprawdzac), laptopem i jeszcze innym towarem, do tego moj maly torebkowaty plecaczek wiec troche tego w reku bylo.
Wychodzac z samolotu duzy plecak mialam na plecach, wiec zadnych szkod moim mknieciem sobie nie wyrzadzilam.
Przystojniak (nieco sloncem nadpalony) szedl tuz za mna.
Do austobusu wskoczylam lekko jak motylek (ociezaly, ale motylek) i nie majac innego wyboru bo narod krajow rozmaitych standardowo okupowal okolice drzwi, poszlam na tyly, do siedzen.
Nie chcac jednak wygladac na ciezko-dupna, bo Przystojniak parl za mna, dzielnie przebijalam sie na sam koniec, omijajac 2 puste pojedyncze siedzenia i wbilam sie na ten koniec z majaczaca sie niejasno mysla, ze jakby chcial to usiadzie obok mnie - nie wiem czemu mialby chciec, ale co mi szkodzilo tak pomyslec, no nie?

Nie chcial i usiadl na jednym z tych pojedynczych, ktore z taka pogarda mijalam ('no prosze, a on ciezkodupny' pomyslalam sobie z rozbawieniem), ale za nim, a pozniej juz za mna szli inni pasazerowie i nie chcac ich blokowac wszarpalam tak siebie jak i plecak na wybrane siedzenie bardzo energicznie i... poczulam w nadgarstku bardzo niesymptyczne chrupniecie oraz brzydki bol.
'Oh qr...' pomyslalam, puscilam wszystko i dawaj sprawdzac czy dziala reka... Lewa!! Ta ktorej wlasnie zaczynam potrzebowac do zmiany biegow!! Argh!!
Boli ale nie caly czas. Palce dzialaja, tylko kilka gestow sprawia bol...
Hm... ciekawe czy uzywam tych gestow do zmiany biegow?
I wyobrazilam sobie natychmiast, ze jade cala droge z lotniska do domu na, dajmy na to, trojce ominawszy na wysokich obrotach dwojke, ktora zawsze mi sprawia trudnosci w UK i zrobilo mi sie nieprzyjemnie.
Do pracy to jeszcze pol biedy, moge pare dni nie pojsc, tylko pracowac z domu, okres wakacyjny wiec duzo sie nie dzieje, ale przeciez niedlugo odbior samochodu!!! Jasny szlag!!
No nic.
W stanie delikatnej paniki wysiadlam z autobusu na terminalu, oszczedzajac te lewa lape i targajac wszstko na prawym ramieniu, przeszlam przez milion korytarzy, maszynerie kontroli i poszlam po bagaz...
I zaczelam sobie uswiadamiac jak bardzi jestem leworeczna w zyciu.

Otoz: ciezary dzwigam lewa reka,
zamki w drzwiach otwieram lewa,
pin najczescie wbijam lewa,
walizke ciagne lewa,
no i do wbicia walizy do bagaznika - przy tej wadze potrzebuje stanowczo obu rak!!

Rany gorzkie, alez sie umeczylam...

Adrenalina jakos ciagnac, udalo mi sie dojechac do domu, zmieniajac biegi rzadko i z glebokimi oporami, a na miejscu juz wtargac walizke do srodka.
Znowu odkrywajac jak bardzo mi tej lewej lapy brakuje.

Poklelam sobie pod nosem, ze zapomnialam kupic masci z arnika, bo stara mi wyszla, posmarowalam sie zelem przeciwbolowym, krecilam nadgarstek dosc luzno bandazem elastycznym zeby sobie jej nie powyginac przez sen i po rozpakowaniu latwopsujacych sie produktow poszlam spac.

Obudzilam sie rankiem z bolu, a takze przerazona, ze az tak bardzo mnie boli ten nadgarstek, ale okazalo sie, ze po prostu go rzetelnie ugniotlam we snie, bo nic nie spuchl, palce sie ruszaly i po chwili bolalo juz tylko przy tych kilku specyficznych ruchach reki. W tym przy ruchu do wrzucania dwojki w samochodzie rzecz jasna.
Nastepnego dnia postanowilam (w poniedzialek) jednak dac sobie wolne i nie jechac do pracy, bo i wizyte u pielegniarki astmatycznej mialam i podpisanie umowy z salonem samochodowym (odbior w kolejna sobote bo pani, ktora mna sie zajmowala miala wolny tydzien, ale w sobote miala juz pracowac).
No i tak siedzac sobie w domu 'zalatwilam' sie dosc artystycznie na calkiem innej plaszczyznie - otoz mialam smieci i recycling do wyniesienia i uzbieralo sie tego troche po rozpakowywaniu i przegladzie rzeczy niepotrzebnych - 2 worki smieci plus 2 reklamowki recyklingu, wyczekalam zatem martwej godziny na 'osiedlu', czyli kolo poludnia i wyszlam wyniesc ten caly naboj.
Na raz.
A ze nie chcialo mi sie przebierac to bylam ubrana jak nastepuje:
  • czarne, lakierowane wiosenno/jesienne pantofle na srednim obcasie ze srebrnymi klamrami (akurat staly na widoku i nie wymagaly wiazania),
  • skarpetki biale frotkowe tuz pod kostke - takie do butow sportowych, 
  • za dlugie, czarne velurowe spodnie od dresu, ktore wepchnelam w skarpetki zeby ich nie przydeptywac na podworku
  • stara zlochana bluzka z pewnego szwedkiego sklepu, w ktorym robie zakupy na Planecie Ojczystej - brazowa ze zluszczonym wzorkiem na dole i z niegdys biala wstawka przy dekolcie, 
  • rozczochrana niemilosiernie jeszcze po Polskim klimacie czyli skudlona w nieestetycznych lokach.
(Mimo upalow na Planecie Ojczystej, na Wyspie panowalo typowe lato, czyli bylo chlodniej niz w cieply wiosenny dzien stad cieple gacie i skarpety)
Wyszarpalam wiec te wory na podworko i juz prawie doszlam do bramki do smietnika, gdy z powodu urwanego ucha upadla mi jedna reklamowka z recyclingiem, nieco rozsypawszy swa zawartosc, a w tej samej chwili katem oka zauwazylam, ze nadjezdzal jakis samochod.
Rzucilam sie zbierac rozsypane plastiki i papiery, a samochod podjechal pod sam chodnik doslownie 2-3 kroki ode mnie.
Otoz przyjechali goscie do moich sasiadow z gory i jakis facet wysiadl z auta zanim do konca zaparkowali, zeby pojscie i zawezwac gospodzarzy do wyjscia im na przeciw (to odkrylam juz podsluchujac z zagrody smietnikowej), akurat na czas by podziwiac czarujacy widok: mnie, energicznie kicajacej w tym uroczym, nieco monochromatycznym stroju podczas zbierania rozsypanych kartonikow.

Istna reinkanacja Michaela Jackson tylko obcasy mialam nieco wyzsze, ale choc gimnastyke prezentowalam godna Mistrza to jednak tlustawa reinkarnacja.

Oczywiscie ruchy zagescilam równie mistrzowsko i wyrwalam do smietnika jako ta sarenka z soboty, a do samej zagrody ze smietnikiem dostalam sie chyba z pomoca sily nadprzyrodzonej, bo zupelnie nie pamietam jak otworzylam klodke i zasuwke.
Tam, bezpiecznie ukryta przed okiem reszty gosci, pieczolowicie segregujac zawartosc toreb (worki wyrzucilam od razu) przeczekiwalam, az poleza w cholere, a przynajmniej na gore, po czym pognalam rownie bystrym skokiem do wlasnego domu, modlac sie w duchu, zeby nie wpadli na pomysl wszyscy na raz w tym czasie wychodzic!!
Pogratulowalam sobie tylko w duchu ze nie umylam z rana glowy jak to czasem lubie zrobic w wolny dzien i nie paradowalam w regulujacych moje loki papilotach i na ten przyklad pidzamie...

Moral z tego taki, zeby nigdy nie zakladac czarnych lakierkow do bialych skarpet frote, szczegolnie w przydlugich spodniach.

Bo o romansach samolotowych i tak, jak juz mowilam, mowy nie ma ;).

12 comments:

  1. Jeżubrodaty, jak Bożenę z empatii reka zabolała po tym Twoim chrupnięciu!! Aj, zęby też, bo to transakcja wiązana zawsze.
    Fajny strój do pantofli, nie ma co :D Zdjęć pewnie nie robiłaś? (szkoda wielka).
    Nie zastanowiło Cię głębiej, czemu te dzieci tak szukają i Weroniki i psa akurat u Ciebie? Bożenę by to frapowało do głębi.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ano nie robilam zdjec i nawet szansy na pelna powtorke brak bo te bluzke to juz wyrzucilam. Obecna jest w lepszym stanie, a na wierzchu mam inne buty ;). Ten nadgarstek generalnie jest w niezlej formi juz z rok czasu ale dreczy mnie dosc dlugo.
      W sprawie Weroniki to wyszlo mi ze pomylily bloki, bo raczej nie tak jak poczatkowo myslalam, klatki - ten domofon wykluczal blad w numerze mieszkania. Dopuszczam tez scieme w wykonaniu tej Weroniki. Po objeciu rezydencji przez Fadera skonczyly sie poszukiwania Weroniki

      Delete
    2. A czy Karolek moglby narysowac Jeza Brodatego? Bo ja ma slabosc do jezy i jezow, a JeżuBrodaty brzmi tak ze prawie go widze oczami wyobrazni :) Oraz nie trzeba mi wyjasniac genezy :)

      Delete
    3. Bożenka zapyta. Bo to wszak artysta jest i z nimi to ciężko tak na zamówienie. Pani od plastyki nakazała na przykład autoportret. Powstały cztery, wszystkie zgnieciono w kulki i ze łzami złości wyrzucono do kosza. Kilka pisków później artysta, który sam sobie to gniecenie, złośc i wyrzucanie poczynił, zasnął ze świadomością, że przyniesie dzisiaj pałę z zadania domowego.
      Ale spytać można. ;)

      Delete
    4. No zrozumiale ze artysta i z zamowieniami to trzeba sobie najpierw ucho urabac albo co, wiec lepiej niech nie :) Ale Jez Brodaty daje pole do interpretacji wiec moze kiedys zaisnpiruje, Bozenka wie jak to z facetami, nawet tymi w wieku dzieciecym, zasiana mysl musi swoje odlezec, nabrac mocy urzedowej i wreszcie wychynac z artysty jak jego wlasny pomysl :D. A pogniecionych prob Bozenka nie zapakowala potajemnie do torby? wszak praca domowa byla odrabiana a z plastyki to sie effort liczy zazwyczaj nie efect (no chyab ze chodzi o perspktywe, to wtedy niestety efekt tez wazny ;) )

      Delete
    5. Bożena sie już wcale w twórczość Karolka nie wtrunca, chyba, że zaczyna na nią bezpośrednio oddziaływac (jak na przykład oddziałuje zagubiona śrubka wbita w stopę).
      Karolek mówi, żebyś się zgłosiła z adresem na sekretariat, bo będzie szedł jeż. Taki na papierze w ołówku.

      Delete
    6. Ale to co tak na Wyspe bedzie szedl??
      to zaraz wysle tylko poprosze tez o zwrotny to odwdziecze sie herbata z buraka albo jakims angrybirdsem czy co... ;) z autografem zebym na starosc miala dzielo sztuki? ;)

      Delete
    7. Oraz sama nie wiem czy srubka jest gorsza niz znaleziony pieta porzucony klocek l... chyba to podobne doznanie...

      Delete
    8. Zależy na co akurat nadepniesz. Jak na klocek, to klocek. Jak na śrubkę, to śrubka. :)
      Autograf popełniony, acz jest to bardzo wstępna wersja raczkującego artysty (czyliż bohomaz). ;)

      Delete
    9. Takie to juz prawdziwe biale kruki przeciez :D

      Delete
  2. To ta sama zelazna zasada co np. jak czekasz w domu caly dzien na jakas paczke, czujna, zwarta i gotowa (czytaj: ubrana jako-tako, zeby nie straszyc, uczesana itd) to kurier przychodzi akurat w tym momencie, jak myjesz zeby albo obierasz buraki. I otwierasz drzwi z piana na pysku albo "krwia" na rekach.
    Taki przypadek ze smieciami tez juz mialam - wyskoczysz tylko na sekunde, akurat zu wieczornie rozczochrana i ubrana w jakies szmaty - i akurat wszyscy sasiedzi urzadzaja pielgrzymki po schodach... Ehh....
    Taki zarciki nam czasem wszechswiat funduje. I sie potem chichra pewnie.

    ReplyDelete
    Replies
    1. o, to, to!
      w zasadzie ja tez sie chichram tyle, ze czasem atak smiechu powstrzymuje mnie przed ratowanie sytuacji ;)

      Delete